Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
868
BLOG

Chodakiewicz: Liberalny galimatias

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 15

Niektóre pojęcia są tak pokręcone, że nie wiadomo co znaczą. Niektóre pogubiły swoje pierwotne znaczenie albo stały się nawet wielopojęciowe. Ich znaczenie może zależeć od sytuacji czy kontekstu kulturowego.
W historii myśli politycznej właśnie takim przykładem jest pojęcie „liberalizm”. Wywodzi się od słowa wolność (libertas, liberte, liberty). Liberalizm obiecuje wyzwolenie, a szczególnie samowyzwolenie i opiera się na przekonaniu o autonomicznej wolności jednostki. W tym sensie współzawodniczy z chrześcijaństwem, że zastępuje ludzką godność każdego człowieka w oczach Boga sobiepańską wolnością, która jest głównym wyznacznikiem dobra w liberalizmie. Człowiek, nie Bóg, są odniesieniem liberalizmu.

Koncepcja wyewoluowała z rozmaitych gnostycznych przemyśleń, a objawiła się na większą skalę w okresie tzw. oświecenia w XVIII w. Na poziomie intelektualnym od razu wytrysnęły dwa źródła tego prądu. Pierwszy, francuski, miał swego najbardziej dynamicznego przedstawiciela w markizie de Sade. Bazując na filozofii naturalnej rzymskiego myśliciela Lukrecjusza, de Sade wyszedł z prostego założenia, że Boga nie ma i w związku z tym człowiek powinien realizować się w wolności do przyjemności, szczególnie seksualnej. Naturalnie jednostki sprawniejsze (bogatsze, bardziej cwane czy bardziej wyrafinowane) żerują na słabszych (np. pedofile na dzieciach). Ten typ liberalizmu zwiemy libertynizmem, a jego najważniejszym piewcą w XX w. był Michel Foucault.
Drugi trend liberalny to klasyczna szkoła szkocka, której głównym myślicielem był Adam Smith. W swojej monumentalnej pracy „Bogactwo narodów” Smith twierdził, że niewidzialna ręka rynku koryguje wszystko i wszystkim dyryguje. Nie trzeba się w nic wtrącać, bo nawet indywidualne przywary ludzkie, takie jak chciwość ręka owa nakieruje na tory produkowania i gromadzenia dóbr, z korzyścią dla całego społeczeństwa. Tym sposobem indywidualne grzechy kapitalistów staną się społecznymi cnotami. Smith nie tylko rozmywał rozróżnienie między dobrem a złem, ale również po oświeceniowemu zaprzeczył istnieniu Boga, który w chrześcijańskim zrozumieniu jest przecież wszędzie. Nie ma „niewidzialnej ręki” w chrystianizmie, a wolny rynek nieokiełznany chrześcijańskim kontekstem staje się żarłoczną wolnoamerykanką, gdzie przegrywają najsłabsi. Takim darwinizmem społecznym w gospodarce, jakim rasizm i komunizm są w polityce: bezlitosna walka ras i walka klas.

Libertynizm i klasyczny liberalizm niejako spiął w klamrę kanoniczną John Stuart Mill w połowie wieku XIX. Myśliciel ten argumentował, że tak długo jak nie robię krzywdy bliźniemu, tak długo jak zajmuję się swoimi sprawami, wszystko jest w porządku. Wzywał do tolerancji dla innych poglądów. W tym celu propagował moralny relatywizm, a więc uwypuklił koncepcję egalitaryzmu poglądowego. Po prostu uznał wszystkie poglądy za teoretycznie równe sobie jako koncepcje. W takim ujęciu tolerancja często staje się aprobatą. Aby tolerować trzeba założyć równość wszelkich systemów wartości. I tak w mniemaniu liberałów kanibalizm staje się teoretycznie takim samym dobrym systemem jak chrystianizm. Albo neutralnym. Przypuszczalnie tak długo, jak kanibale jedzą tylko siebie. Stąd integrysta katolicki ks. Sadra y Salvany ostrzegał, że liberalizm to grzech. Nota bene liberałowie zwykle nie dostrzegają, że są bardzo nielogiczni i niekonsekwentni. Walczą bowiem z Absolutem, jednocześnie absolutyzując liberalizm jako ostatecznego arbitra tego, co jest politycznie poprawne. Tym sposobem siebie automatycznie stawiają na piedestał jako ostatecznych arbitrów tego, co dozwolone. W imię tolerancji i równości, naturalnie.
Liberalizm ma więc wiele odcieni i niektóre można nawet tolerować, a najlepsze wśród nich są nawet atrakcyjne. Na myśl przychodzi lord Acton, który w Anglii walczył przeciw dyskryminacji katolików. Atrakcyjna jest również propozycja, że człowiek jest kowalem swego szczęścia i powinien zadbać o swoje interesy; dawać ludziom wędkę, a nie rybę, bo to ostatnie uzależnia. Postulat, powtarzany przez takich myślicieli szkoły austriackiej jak Friedrich von Hayek czy Ludwig von Mises, aby państwo jak najmniej ingerowało w nasze życie jest również fajny, na tym oparta była przecież potęga I Rzeczypospolitej – aż do przesady, co ją zgubiło. Bez przesady z tym liberalizmem więc.

Ale były też i zatrute owoce tego prądu. Liberalizm w wersji francuskiej i szkockiej bardzo często kiełkował w lożach masońskich. Dla masonerii liberalizm stał się substytutem chrześcijaństwa, miał je zastąpić. Głównym wrogiem był Kościół, który należało zniszczyć. Wszystko miało być oparte na autonomicznym Rozumie, który pokieruje ludzkością, odrzucając chrześcijańskie „przesądy”. Jednocześnie każdy miał prawo autonomicznie dążyć do Prawdy i każda „prawda” była sobie teoretycznie równa. Bez sankcji Boskiej nastąpił niezły galimatias, bowiem każdy, kto porzucił chrystianizm wymyślał sobie coraz to nową prawdę – liberalną i nie.
Na poziomie politycznym slogany liberalizmu triumfowały w czasie rewolucji we Francji i potem. Proszę nie mówić „rewolucji francuskiej”, bo jako bunt przeciw starej Francji nie miało to nic wspólnego z tradycyjnie pojętą francuskością. Liberalizm rewolucyjny miał być zaprzeczeniem monarchii i katolicyzmu, słynnego przymierza tronu z ołtarzem. Podminował Stary Ład. Co więcej, według konserwatywnej i reakcyjnej krytyki, liberalizm niszczył społeczeństwo tradycyjne, gospodarkę agrarną. Wyzyskiwał, prześladował i tym samym radykalizował robotników, którzy zdesperowani nędzą dawali posłuch lewackim agitatorom. A to torowało drogę socjalizmowi i rewolucji bolszewickiej. W tym sensie liberalizm i komunizm się dopełniają.

Niezły galimatias, co? I jeszcze nazewnictwo. Gdy mówimy w USA o liberalizmie mamy zwykle na myśli taki Ruch Palikota. Większość takich patologicznych postaw zauważa się w Partii Demokratycznej. Natomiast klasyczny liberalizm to w Ameryce libertarianizm. W Polsce odpowiednikiem liberała jest więc libertyn, a odpowiednikiem libertarianina jest wolnościowiec.
Ciekawe, że w podświadomości ludowej polskiej i w kolokwialnym języku istnieje odruch antyliberalny. Gdy ktoś opowiada głupoty, ludzie mówią: Farmazony prawisz! Wywodzi się to od „franc macon”, czyli mason rytu francuskiego. Może więc Polacy są podświadomie i odruchowo impregnowani na liberalizm. Ale nie na wolność. Trzeba nam wolności z minimum liberalizmu.

Marek Jan Chodakiewicz

zajrzyj! facebook.com/TygodnikSolidarnosc

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka