fot. T. Gutry
fot. T. Gutry
Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
1035
BLOG

Polacy przekredytowani

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 2
Ponad sześć miliardów euro pożyczy Polska Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu na ratowanie m.in. Grecji i innych zadłużonych państw europejskich. Tymczasem realne zadłużenie naszego kraju sięga już prawdopodobnie trzech bln zł, co daje prawie 80 tys. zł na każdego mieszkańca.
 
Tak gigantyczne zadłużenie nie uwzględnia długów, które zaciąga każdy z nas na budowę domu czy nowy telewizor. To tylko tzw. dług publiczny, czyli pieniądze pożyczane przez rząd, samorządy, szkoły, szpitale (ich długi), a także zapisy w ZUS-ie, które oficjalnie do długu wliczane nie są.
Z ostatnich danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że powraca ryzyko zapaści demograficznej. W latach 2003–2009 liczba rodzonych dzieci systematycznie rosła, od 351 tys. w 2003 r. do 417,6 tys. w roku 2010. Niestety w zeszłym roku dzieci urodziło się już o 22 tys. mniej niż w 2010. Ten trend będzie się prawdopodobnie nasilać. Oznacza to, że dzisiejsi 30 i 40-latki mogą mieć gigantyczne problemy z otrzymaniem emerytur na poziomie, które dziś obiecuje rząd. Po prostu nie będzie komu na nie pracować. 
Oprócz długu publicznego wzrasta także liczba kredytów zaciąganych indywidualnie. Suma niespłacanych przez Polaków na czas kredytów sięgnie niedługo 40 mld zł – wynika z Rejestru Dłużników ERIF BIG S.A. (Grupa KRUK). 
Suma wszystkich kredytów zaciągniętych przez Polaków zbliża się do 500 mld zł (w październiku wynosiła ok. 483 mld zł – wynika z danych Narodowego Banku Polskiego). Wliczono w to wszystkie nasze zobowiązania: kredyty, pożyczki i inne należności. Na każdego Polaka przypada średnio kilkanaście tysięcy złotych.
Z oficjalnych danych NBP wynika, że na zakup nieruchomości (domów, mieszkań i ziemi) przeznaczono 60 proc. wszystkich kredytów. Reszta to kredyty np. na telewizory czy lodówki, samochody, ale także zadłużenia z kart kredytowych.
 
Rodziny mają problemy
 
W raporcie firmy windykacyjnej KRUK rysuje się obraz najczęściej zadłużających się Polaków. Są nimi mężczyźni w wieku od 35 do 45 lat, najczęściej głowy rodziny, które utrzymują więcej niż dwójkę dzieci, raczej słabo wykształceni. Najwięcej Polaków, którzy mają kłopoty ze spłatą długów jest winna ok. sześć tysięcy zł (co ciekawe, z Raportu Windykacja 2011 przedstawianego przez firmę KRUK wynika, że najgorzej swoje zobowiązania spłacają ludzie spod znaku byka i bliźniąt, a najmniej dłużników jest spod znaków strzelców i skorpionów).
Udało się także ustalić geograficzny podział długów. Otóż najwięcej ludzi, którzy z powodu niespłacania długów muszą się kontaktować z firmą KRUK mieszka na Mazowszu, najmniej jest ich w woj. świętokrzyskim. Tam średnia wysokość długu to „tylko” 3647 zł, aż o ponad 1600 zł mniej niż na Mazowszu.
Polacy zaczęli już sobie chyba zdawać sprawę, że nie stać ich na więcej rzeczy i przestają zaciągać nowe kredyty.
– Średnia wartość raty w ubiegłym roku wahała się między 161 a 236 zł, natomiast w pierwszym półroczu 2011, wartość raty mieściła się w granicy 144-189 zł – mówi Piotr Krupa, prezes zarządu KRUK S.A. – Oznacza to, że Polacy mają mniejsze możliwości finansowe i przeznaczają na comiesięczną spłatę zadłużenia niższe kwoty niż w ubiegłym roku.
Głównym powodem niespłacanych kredytów – według samych zadłużonych – są ich zbyt niskie pensje – twierdzi tak 71 proc. z nich. Stać ich tylko na żywność i opłatę za mieszkanie, na ratę kredytu już nie. 46 proc. jako przyczynę kłopotów z długiem wskazywało utratę pracy, a tylko 43 proc. – niefrasobliwość.
 
Kredyt dla nielicznych
 
Analitycy firmy doradczej Expander zwracają uwagę, że na przełomie 2011 r. i 2012 r. znacznie spadła zdolność kredytowa Polaków. Jak wyliczyli, przeciętna zdolność kredytowa rodziny z dochodem 8 tys. zł netto spadła aż o 165 tys. zł.
Trudniej dostać kredyt hipoteczny w euro. Analitycy rynku kredytowego oceniają, że na kredyt w tej walucie mogą pozwolić sobie tylko osoby, które dużo zarabiają. Zdaniem ekspertów wpływ na to mają nie tylko nowe regulacje prawne, ale również to, że banki, które są często w kiepskiej kondycji finansowej, starają się ograniczyć dostęp do kredytów w euro, podnosząc swoje marże. 
Z sondażu Grupy IQS wynika, że niemal co czwarty z nas uważa, że w 2011 roku raczej zbiedniał niż się wzbogacił. Wśród pesymistów dominują mieszkańcy dużych miast w średnim wieku – najczęściej kobiety. Tylko 15 proc. ankietowanych twierdzi, że w ostatnich 12 miesiącach ich sytuacja materialna się poprawiła. 
Te pesymistyczne odczucia potwierdzają dane zbierane przez ekonomistów. 
 
Co z dalszym rozwojem
 
Żeby gospodarka się rozwijała, musi produkować. Mimo że sprzedaż detaliczna w ostatnim zbadanym miesiącu wzrosła, to zaczyna już spadać dynamika produkcji przemysłowej. W grudniu wzrosła o 7,7 proc. w porównaniu z grudniem 2010 r., ale w listopadzie było to 8,5 proc. W porównaniu do listopada 2011 r. spadła o 4,9 proc.
Może się bowiem okazać, że Polaków nie stać już na zakupy. Spadające zatrudnienie, wysoka inflacja i minimalny wzrost wynagrodzeń nie zachęcają do wydawania pieniędzy a raczej ich odkładania na jeszcze cięższe czasy, tym bardziej, że zaciągnięte nie tak dawno kredyty trzeba będzie teraz spłacić.
Tymczasem ekonomistka prof. Grażyna Ancyparowicz, była dyrektor departamentu finansów GUS uważa, że recesja w Polsce mniej była wynikiem zawirowań na zagranicznych rynkach a bardziej neoliberalnej polityki wewnętrznej. Mówiła o tym m.in. podczas zorganizowanej w sejmie przez PiS konferencji „Kryzys można pokonać", w listopadzie 2011 r. 
– Ludzie tak naprawdę nie zdają sobie sprawy, że nie mieszkamy na zielonej wyspie – mówiła profesor. – Jeśli mamy spadek nakładów inwestycyjnych, to gospodarka się zwija. To tłumaczy dlaczego nie ma miejsc pracy, dlaczego mamy śmieciowe umowy o pracę i dlaczego młodzież ma zalecenia, żeby szukać szczęścia za granicą. 
Wskazuje także, że wbrew zapowiedziom nowego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza nie powinniśmy się spieszyć do eurolandu. 
– Rozumiem pana Rosatiego, który krzyczy, że trzeba koniecznie wprowadzić euro, bo przecież jeżeli ktoś zarabia w euro, ma lokaty w euro, to chciałby być w eurolandzie. Ale my, którzy żyjemy za złotówki, raczej nie powinniśmy się spieszyć biorąc pod uwagę, jak bardzo wzrosła równocześnie siła nabywcza tych walut i jak dzięki temu polskie gospodarstwa domowe nie odczuły jeszcze głębi kryzysu – tłumaczy prof. Ancyparowicz.
– Cała ta tajemnica wzrostu gospodarczego tej zielonej wyspy, tkwiła przede wszystkim w spożyciu, później w akumulacji, ale jednym z najważniejszych czynników była zamiana ujemnego salda w handlu zagranicznym na dodatni. To wygenerowało wzrost gospodarczy – mówiła na konferencji. Złotówka, która gwałtownie spadła, pozwoliła polskim eksporterom taniej sprzedawać towary za granicę. Teraz jednak wartość złotówki rośnie (spada cena euro i dolara). 
 
Co dalej?
 
Rząd planuje podwyższyć wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn do 67 roku życia (teraz kobiety pracują do 60, a mężczyźni do 65). Tymczasem z najnowszych danych wynika, że bezrobocie wśród osób po 50 roku życia jest rekordowe. Specjaliści uważają, że w trudnej sytuacji na rynku pracy pracodawcy wolą stawiać na młodych, którzy mają mniejsze oczekiwania płacowe i lepiej wyglądają w strukturze firmy.
Pod koniec 2011 r. w urzędach pracy było zarejestrowanych ponad 225 tys. bezrobotnych w wieku powyżej 55 lat. To o ponad 26 tysięcy więcej niż rok wcześniej. Aż 25 proc. z nich (58,7 tys.) jest bez pracy już od ponad dwóch lat. W nie lepszej sytuacji są ludzie młodzi. Międzynarodowa Organizacja Pracy szacuje, że w Polsce 1,3 mln młodych ludzi nie ma pracy.
 
Jest coraz drożej
 
Jak wyliczył jeden z dzienników, przeciętna czteroosobowa rodzina w tym roku musi płacić miesięcznie ponad 70 zł więcej za żywność oraz utrzymanie mieszkania. Powód jest prosty: podwyżki. Kilkadziesiąt złotych drożej płacimy za gaz, prąd i wodę. Drożeje także żywność. Już w 2011 roku chleb kosztował niemal dwa razy więcej niż w 2007 roku. Kilogram mięsa wołowego kosztował 8 zł więcej niż cztery lata wcześniej. Ponad złotówkę więcej płaciliśmy za 10 sztuk jaj oraz kilogram cukru. W tym roku ceny jeszcze pójdą w górę. Eksperci przekonują, że możemy się spodziewać co najmniej 5 proc. podwyżek. Większa akcyza powoduje podwyżki cen papierosów i paliwa. Za benzynę zapłacimy w tym roku prawdopodobnie ponad 6 zł. 
Ceny mieszkań nie są w tej chwili najwyższe, ale wobec niskich płac i drożyzny, a także trudności z dostaniem kredytu, Polakom coraz trudniej kupić własne cztery kąty.
 
Płace najniższe od lat
 
Przygnębienie Polaków w dużej mierze wynika także z tego, że przy dużych podwyżkach cen (inflacja na koniec grudnia wyniosła 4,6 pkt proc.), przeciętny Polak zarabia od lat niemal tyle samo. W zeszłym roku realny wzrost płac w firmach wyniósł 0,7 procent – wyliczył „DGP”. To najgorszy wynik od 1992 roku. Co ciekawe nie idzie to w parze z sytuacją finansową firm – w ciągu trzech pierwszych kwartałów 2011 r. zarobiły one rekordową sumę – 77,4 mld zł i prawdopodobnie cały rok zamknęły wynikiem przekraczającym 100 mld zł.
– Podwyżki płac były w ubiegłym roku skąpe, ponieważ w większości firm płace nie są powiązane z zyskami – mówi prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, dodając, że w polskich firmach wysokość wynagrodzeń jest często przypadkowa. Równie przypadkowe są podwyżki. Praca jest także często niepewna. Szczególnie, gdy jest się zatrudnionym na tzw. umowę śmieciową. A w tej sytuacji może być w Polsce nawet 8 mln osób. Coraz więcej osób także nie ma pracy. Pod koniec ubiegłego roku minister finansów Jacek Rostowski zapowiedział, że w 2012 roku pracę straci ok. 80 tys. Polaków. – Według założeń projektu budżetu bezrobocie na koniec 2012 r. wyniesie 12,3 proc. – mówił w trakcie prezentacji budżetu państwa. Inni eksperci są jeszcze bardziej pesymistyczni i prognozują, że stopa bezrobocia sięgnie w tym roku nawet 16 proc. 
Według danych resortu pracy w końcu grudnia co ósmy Polak nie miał pracy. Bezrobocie wzrosło we wszystkich województwach. Najbardziej w warmińsko – mazurskim, gdzie przekroczyło 20 proc. Najniższe jest w Wielkopolsce – 9,1 proc. Liczba bezrobotnych w końcu grudnia wyniosła 1 983 tys. osób (na podstawie meldunków nadesłanych przez wojewódzkie urzędy pracy) i w porównaniu do końca listopada wzrosła o 68,1 tys. osób. Dla porównania, w grudniu 2007 roku stopa bezrobocia wynosiła 11,4 proc. 
 
 
W grudniu 2011 r.:
* Liczba zarejestrowanych bezrobotnych w urzędach pracy wyniosła na koniec miesiące 1982,7 tys. osób
* Stopa bezrobocia wzrosła do 12,5 proc. (12,1 proc. w listopadzie)
* Sprzedaż detaliczna wzrosła o 8,6 proc. w porównaniu z grudniem 2010 r.
* Inflacja wyniosła 4,6 proc.
* Realny wzrost płac wyniósł 0,7 proc.
 
Maciej Chudkiewicz
 

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka