Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
922
BLOG

Czasy tuskie

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 5

Obecne czasy jako żywo przywodzą na myśl kontrowersyjny rozdział historii Polski z lat 1697–1763, poprzedzający upadek Rzeczypospolitej. Niektórzy nazywają to, co się obecnie dzieje w Polsce – mimo upływu lat oraz odmiennego kształtu stosunków społecznych – powtórką z XVIII wieku.

Mieliśmy podówczas unię personalną z Saksonią, której terytorium można porównać do Kaszub, a obszar jej stolicy, Drezna – do aglomeracji dzisiejszej Kościerzyny. Obie krainy zamieszkują potomkowie zachodnich Słowian. Serbołużyczanin Stanisław Tillich jest premierem Saksonii, a Kaszub Donald Tusk – Rzeczypospolitej Polskiej.
Saksończyka Augusta Wettyna wybrano królem Polski w drodze wyborczych machinacji. Nie grał w piłkę nożną jak Donald Tusk, lecz świetnie jeździł konno i strzelał, a najsprawniej podbijał serca dam. Lubiono go i wróżono mu pomyślną przyszłość. W połączeniu pod swym berłem Saksonii i Polski upatrywał możliwości powstania europejskiego mocarstwa.

Donald Tusk chciałby, aby Polska stała się regionem potężnej Europy.
Forsując Augusta na władcę, pogwałcono żelazną zasadę I RP, wedle której szlachta polska „aż do gardeł swoich nie chciała Niemca” (uważając, że traktować będzie Polaków po macoszemu). W początkach jego panowania odzyskano jednak Podole. Wyniszczone wojnami i najazdami Tatarów, prawie wyludnione, ale pamiętane jako niegdysiejszy polski Nowy Świat. Był to spektakularny sukces porównywalny do pierwszych dwu lat panowania Donalda Tuska, kiedy to Polska pozostawała „zieloną wyspą na morzu światowego kryzysu”. Jednak wkrótce niepowodzenia zaczęły spadać lawinowo na głowę Augusta oraz jego poddanych, tak jak rośnie obecnie dług publiczny nad głowami nas wszystkich. August pożyczał od Rosji, zastawił u Prusaków Elbląg za długi i nie protestował, kiedy Fryderyk III, lennik korony polskiej mianował się w Królewcu królem Prus. Donald wyprzedaje co się da, łącznie ze zdrowiem Polaków, z pocztą, koleją i innymi usługami publicznymi oraz potulnie zgadza się na ustalenia unijnych komisarzy dyskryminujące polskie rolnictwo w proporcjach dopłat. Jednak zarówno beztroskie decyzje króla jak rozpaczliwe decyzje premiera były i są chybione.
Obaj władcy podobnie nie zrozumieli tradycji narodowej polskiej. Jakkolwiek August z zapałem rzucał się w objęcia polskich dam (ponoć najlepsza szkoła obcego języka), a Donald miał kilkuletni flirt z historią zakończony dyplomem – obaj uważali polskość za pojęcie pozbawione mocy sprawczej kreowania swego image. Pierwszemu nie chciało się nawet nauczyć polskiego, drugi za młodu pisywał wiersze wyłącznie po kaszubsku, a polskość kojarzy mu się z pustką, ze śmiesznym teatrem nienormalności z nieuzasadnionymi urojeniami. „Polska to pokój przechodni wynajęty w Europie” – napisał w tekście „Polak rozłamany” opublikowanym w miesięczniku „Znak” w listopadzie 1987 roku.

I jeden, i drugi chciałby rządzić niepodzielnie. Za Augusta taki kanon obowiązywał powszechnie, ale jego saski korpus był zbyt słaby, więc żeby dorównać europejskim standardom, król skłócał wzajemnie szlachtę polską i litewską. Kokietował Piotra I, a od Litwinów wyjednał uznanie władzy nieograniczonej. Donald, rządząc w PO jak satrapa – ograniczony w swych zapędach zasadami ustrojowymi – parł do stołka premiera, wdzięcząc się przed mass mediami (wyrażającymi interesy obcych potęg) w nadziei ich pozyskania i szczuł je na PiS. Natężenie zaś obecnej walki politycznej ma dla Rzeczypospolitej podobnie fatalne skutki, jak niegdyś poróżnienie braci w unii polsko-litewskiej.
Donald z lenistwa (wakacje w Dolomitach) i z naiwnej wiary w pozytywne efekty gładzenia Angeli po łapkach oraz obłapywania się z Władimirem, zaniedbał starań o rzetelne śledztwo w sprawie przyczyn narodowej klęski pod Smoleńskiem. August, ufając w dobre intencje Fryderyka Pruskiego oraz Piotra I, oddał Polskę w strefę wpływów obydwu rosnących w siłę sąsiadów i tracił czas na bale i łowy.

Ani królowi, ani premierowi nie można odmówić wielu zalet. Jednak głupsi i słabsi od nich nie poczynili Polsce tyle szkód, co oni. Nie mówiąc już o mniejszych i nie tak przystojnych. Zrealizowaliby może część swych zamierzeń (Augusta były przynajmniej klarowne, a Donalda nie są oczywiste, bo wikła je przyjęta w naszych czasach przedziwna odmiana quasi-demokracji, w której nic nie jest takie, jak być powinno, ani takie jak się wydaje, i w której można mówić i pisać o wszystkim, tylko nie o tym właśnie), gdyby nie to, że władcy ościennych krajów przerastali ich formatem. A – żeby zacytować współczesnego nam oksfordczyka – „władca może być niski, ale nie może być mały”. Piotr I i Władimir Putin, Fryderyk Pruski i Angela Merkel, Ludwik XIV i Nikolas Sarkozy, Karol XII, Ahmadineżad irański oraz Beniamin Netaniahu (zapamiętajcie tę ostatnią trójcę) – wszyscy byli lub są, bez względu na swoje przywary, postaciami z najwyższej półki.
August ubrdał sobie na przykład, że nic prostszego, jak sprzymierzyć się z wielkim dla Rosji Piotrem I w celu pognębienia małej Szwecji. Ale królem tego kamienistego kraju był utalentowany wódz Karol XII, który zanim go w końcu po latach wyniszczającej (Polskę) wojny nie dopadnięto pod Połtawą (gdzie Uppsala i Rzym a gdzie Połtawa i Krym!) zafundował Polsce drugi szwedzki potop, ograbił Drezno i o mało nie zdruzgotał fundamentów rosyjskiego imperium. Ale najgorsze było to, że podczas gdy Gucio umknął, chwilowo abdykując, Litwa (a także część polskich elit) nabrała zwyczaju garnąć się pod chętne skrzydła Moskwy.

Donald natomiast dał się uwieść Angeli i w rezultacie port w Szczecinie zostanie zablokowany przez rosyjsko-niemiecką rurę. Bezgranicznie zaufał Władimirowi, w związku z czym ten nie tylko wyciągnął wszystkie możliwe korzyści z naszej narodowej klęski pod Smoleńskiem, ale także zainscenizował spektakl ośmieszający Rzeczpospolitą, aby przekonać świat, że Polacy nie potrafią się sami rządzić. Kopiując postępowanie Katarzyny Wielkiej i jej następców, wykazał się w tym przypadku lepszą znajomością historii niż nasz kaszubski magister.
Wiemy, ile złego wyrządziły Polsce rządy Augusta, ale nie wiadomo, co nam jeszcze wywinie Donald. Ostatnio (24 lutego br.) zawarł przymierze wojskowe z Beniaminem Netaniahu. Nie znamy szczegółów tego porozumienia, ale nie można wykluczyć, że do wolnej elekcji uwikła nas w konflikt z Iranem. Nie mamy przyobiecanej tarczy, jednak mass media z „GW” na czele przypomną nam, że jesteśmy przedmurzem chrześcijaństwa. Polska zawłaszczy pospołu z żydowskimi braćmi irańską ropę! Na Teheran! Co tam Ahmadineżad!

Ten zaś, jak niegdyś Karol XII, skontruje słabszego z napastników. Donald będzie miał wprawdzie do dyspozycji miliony patriotów, ale ani jednego, który mógłby przeciwdziałać irańskim rakietom.
Matko Boska! Co ja wieszczę?! Jeszcze znowu coś wywieszczę. Przecież prawie całe nasze wojsko jest już w sąsiadującym z Iranem Afganistanie!
A skoro już o wojsku... Pod koniec wojny ze Szwecją w arsenale koronnym Polski było 6 dział obsługiwanych przez 42 oficerów i 90 szeregowców. Później – pomimo że wszystkie państwa sąsiadujące z Polską zbroiły stutysięczne armie, a Fryderyk Pruski, kiedy mu brakowało rekruta, porywał polskich chłopów – ograniczono środki budżetowe w armii koronnej na 18, a w litewskiej na 6 tys. żołnierzy. Obecnie psychoanalityk drużyny Donalda puszy się zawodową armią, ale nikt nawet nie śmie pytać o jej liczebność, a chętnych brakuje nawet do sił rezerwowych.

Z powszechnego obowiązku obrony zrezygnowano, bo nie ma pieniędzy na to, żeby każdy Polak umiał posługiwać się bronią. Natomiast w Rzeszy i w Federacji Rosyjskiej wszystkie roczniki odchodzą do rezerwy nie wcześniej niż nauczą się organizować falę słabszym od siebie. Bundeswehra zaprasza polską młodzież (patrz: porywanie rekruta w XVIII wieku). Nadzieja, że przed kimś obronią nas Sasi, o pardon: Nasi – czyli NATO, jest płonna. Testem na nią była klęska pod Smoleńskiem, w której – jak wiadomo – poległo prawie całe dowództwo polskiej flanki północnoatlantyckiego sojuszu. Czy ktoś z tej organizacji bąknął o dochodzeniu, bo przecie nie o odwecie?
August wprowadzał na terytorium kraju obce wojska, które panoszyły się w Polsce jak chciały, zabierając ludziom dobytek i naruszając ich godność. Donald modli się o symboliczną choćby obecność amerykańskich wojskowych w Polsce. Ale w Europie niszczące kraje przemarsze armii zastąpiono ofensywami medialnymi. W związku z tym świadomość Polaków – w znacznym stopniu zniekształconą przez półwiecze komunistycznej propagandy – niszczą obecnie bezkarnie mass media podporządkowane obcym siłom kruszącym po trochu fundamenty narodowej tradycji. Czy działania tuskie choćby w najmniejszym stopniu usiłowały kiedykolwiek ograniczać ich wpływy? Ależ skąd!

Panowanie obu opisywanych władców deprawowało i deprawuje poddanych, którzy obserwując swych panów, naśladują ich obyczaje i kopiują afery uchodzące we dworze na sucho. „Panowie biorą pieniądze na zapychanie własnych kieszeni, obywatele na pokrycie własnego niedostatku – pisał Jarochowski o saskich czasach. – Tylko tępi przywódcy nie krępują się niczym w polityce wewnętrznej. Łatwiej wyzyskiwać poddanych niż rozumnie gospodarować i wdrażać reformy”. Czy pisarz wieszczył o tym, co dzieje się obecnie?
Wszak znowu obowiązuje u nas formuła saskich zapustów, każdy myśli wyłącznie o sobie, urządza się i kombinuje. Partyjni baronowie zaplątani są po uszy w aferach, samorządowi watażkowie tak skorumpowani, że ledwie trzymają się na nogach. Miastowi malwersanci wznoszą na wsi wykwintne rezydencje, ale szamba instalują w starych studniach, zanieczyszczając system wodny okolicy. Rolnicy nie przestrzegają ochronnej strefy przy opryskach i innych środków ostrożności. Truskawki opylają wieczorem pestycydem, a rano wiozą je na targ, bo przecież: „każdy chce zarobić”.

Kiedy kraj znajduje się na drodze wiodącej ku upadkowi, to jego obywatele intuicyjnie polecają się Opatrzności Boskiej. Tak było w czasach saskich i tak jest obecnie. Stąd być może wywodzi się niezmienna ofiarność najbardziej świadomych swej polskości ludzi dla Kościoła. Te ofiary nie ustrzegły nas niegdyś od upadku państwowości, ale przecież – w jakiś cudowny sposób – w znacznej części z nas żyje jeszcze wolna Polska.
Dobrze, gdy chrześcijański naród ufa w Opatrzność. Nie powinien jednak czuć się zwolniony od codziennego przeciwdziałania klęsce. W czasach saskich uświadamiał to Polakom Stanisław Konarski, podkreślając wartość niepodległości, która wtedy była jeszcze czymś oczywistym. Postulował między innymi, aby sprawy Polski były rozwiązywane przez samych Polaków. Ci – jakkolwiek się z nim zgadzali – to stosowanie zalecanego postępowania wydawało się im przedwczesne. Nasi osiemnastowieczni rodacy kierowali się bowiem głównie potrzebą chwili, tak samo, jak wielu nam współczesnych.



Jerzy Terpiłowski

Pisarz, jest prezesem Stowarzyszenia Pospolite Ruszenie dla Ochrony Tradycji Narodowej Polskiej, członkiem Société Européenne de Culture.

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka