Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
130
BLOG

Chodakiewicz: Bezkrwawa wojna Kima

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 1

Znany strateg wojenny Carl von Clausewitz powiadał, że „wojna to polityka za pomocą innych środków”. Dla północnokoreańskiego tyrana Kim Dżong Ila pokój to wojna innymi sposobami. Jest mistrzem tzw. politycznego wojowania (political warfare). Pentagon definiuje to jako „agresywne stosowanie środków politycznych, by osiągnąć cele narodowe”. W tym wypadku cele komunistyczne. Kim szczególnie dobrze potrafi posługiwać się propagandą. Jest to „propagowanie idei, informacji czy plotek, aby pomóc albo zaszkodzić instytucji, sprawie czy osobie”.

Przyjęło się, że reżim w Pyongyang i jego przywódcy to paranoicy, wręcz prymitywni idioci. To prawda, że komuniści (jako utopiści) z definicji są psychopatami. Ale ich działania, szczególnie w celu zdobycia bądź zachowania władzy, są jak najbardziej racjonalne, jak pokazuje Andrew Scobell („North Korea’s Strategic Intentions”, lipiec 2005).

Najlepiej można to zaobserwować na przykładzie podejścia Pyongyangu do Seulu. Wielu lewicowców i liberałów w Korei Południowej i gdzie indziej na świecie myśli, że Kim i jego towarzysze szczerze chcą zjednoczenia obu Korei. Postępowcy i nie tylko uważają wręcz, że jest to najlepszy sposób na zneutralizowanie zagrożenia komunistycznego. Ot, taki miniprzypadek doktryny konwergencji. Wrogie systemy staną się jednym i wszyscy będą żyli w szczęściu. Jest to mrzonka. Władze Korei Północnej nie mają bowiem żadnego planu dotyczącego zjednoczenia. Poza jednym: zbrojna inwazja i przejęcie władzy na całym półwyspie koreańskim pod komunistyczną flagą. W tym celu inwestują w armię i pracują nad bronią nuklearną.

I nie ma znaczenia, że gospodarka czerwonej Korei jest w stanie permanentnej zapaści. Nie liczy się, że obywatele często nie dojadają, a okresowo znajdują się na skraju głodu. Przyzwyczajono się też do „tymczasowych” przerw w dostawie elektryczności. Rodziny siedzą przy świeczkach nawet w stolicy, jak pokazano w brytyjskim filmie dokumentalnym „A State of Mind”. Władcy, naturalnie, mieszkają komfortowo w willach z basenami w kalifornijskim stylu i zażerają się suszi i innymi przysmakami. Wypielęgnowany Kim relaksuje się przy zachodnich filmach oraz małoletnich dziewicach w swojej „drużynie przyjemności”. To naturalnie komuniści starają się ukryć za zasłoną tajemnicy państwowej wzmocnionej propagandą. Dotyczy to też ich wrogiego stosunku do pokojowego zjednoczenia.

Aby opanować cały półwysep, Korea Północna opiera swoją politykę na pięciu filarach. Po pierwsze, szerzy propagandę rewolucyjną skierowaną do ludności Korei Południowej. Po drugie prowokuje tam antyamerykańskie wystąpienia pod płaszczykiem walki o „wyzwolenie narodowe” oraz rozruchy antyrządowe pod pozorem walki z „dyktaturą o demokrację”. Po trzecie Pyongyang przeprowadza stale tzw. ofensywy pokojowe przeciwko Korei Południowej by pokazać, że to „militarystyczny” Seul jest przeciwny unifikacji. Po czwarte prowadzone są rozmaite operacje zakulisowe, aby osiągnąć wewnętrzny niepokój w Korei Południowej, którego wynikiem będzie dezintegracja systemu politycznego i społecznego. Komuniści starają się też wytworzyć taką atmosferę międzynarodową, która życzliwie przyjęłaby wybuch rewolucji w Południowej Korei.

Do osiągnięcia swego celu stosują ulotki, telewizję, radio, plakaty, gazety. Zgodnie ze starą sowiecką tradycją uważają, że nawet negocjacje pokojowe są okazją do prowadzenia politycznego wojowania. Społeczeństwo Korei Północnej jest prawie całkowicie zindoktrynowane. Ale główne ostrze propagandy skierowane jest na Koreę Południową, Japonię, USA i Unię Europejską. Propaganda nagłaśnia doktrynę „juche” (dżucze), czyli socjalistycznej samowystarczalność. Kim Dżong Il jest symbolem jedności i dlatego należy mu się lojalność ludności. Kim jest wszędzie: na plakatach, pomnikach, w radiu i telewizji. Propaganda zalewa wszystkich i wszystko. Jest obecna w komiksach dla dzieci. W każdym domu istnieje obowiązek słuchania radia, którego NIGDY nie można wyłączyć. Czasami jednak ta maszyna zgrzyta. Trzy lata temu na przykład, niespodziewanie i oddolnie wybuchł kult Bae Yong-Joona, południowokoreańskiego aktora, który stał się znany na północy dzięki wszmuglowanym z Chin płytom z jego filmami.

Oto niektóre sztuczki propagandowe. W dzień Nowego Roku 2005 wstępniaki w prasie obwieściły, że obecność wojsk amerykańskich w Korei Południowej oznacza kontynuację kolonialnej dominacji Japonii. Rząd w Seulu to naturalnie „amerykański reżim marionetkowy”. Co więcej, reżim ten utrzymuje się jedynie dzięki pomocy gospodarczej Pyongyang, bowiem kapitalistyczny system leży w gruzach. I czerwoni nagminnie określają swojego sąsiada nie mianem suwerennego państwa, a jedynie krainy geograficznej: południowa Korea. „Dyplomaci” KRL-D rutynowo poniżają publicznie swoich południowokoreańskich partnerów podczas negocjacji. Ale stosuje się też propagandę pozytywną. W 2007 r. podczas spotkania między lewicowym prezydentem Korei Południowej Kim Dae Dżungiem a Kim Dżong Ilem, sfotografowano przywódców uśmiechniętych i podających sobie ręce. A partia pozwoliła popularnej tancerce wystąpić w reklamówkach Samsunga. Rezultatem była tzw. polityka słoneczka, która pozwoliła czerwonym wyciągnąć od sąsiadów wymierne korzyści.

Zwinność dialektyczna pozwala komunistom zmieniać melodię w miarę potrzeby. Po wielkich powodziach w 2007 r. Pyongyang zmuszony był wystąpić o pomoc z Zachodu. Stonowano antyjapońską i antyamerykańską propagandę, np. z programu Cyrku Armii Ludowej usunięto skecze na temat tych krajów. Ograniczono też nagłaśnianie informacji o potędze wojsk Korei Północnej, a szczególnie broni nuklearnej. A w 2008 r. oba państwa koreańskie wmaszerowały na stadion olimpijski w Pekinie pod jedną flagą.

Czy taka propaganda działa? Działa. W 2004 r. 39 proc. Koreańczyków z południa stwierdziło, że USA jest największym zagrożeniem dla ich państwa, podczas gdy tylko 33% proc. wskazało na Koreę Północną. W tym samym czasie studenci publicznie kwestionowali informacje o północnokoreańskich torturach, obozach, masakrach i prześladowaniach ludności. A przypomnijmy, że jeszcze w 2002 r. na Morzu Żółtym czerwona marynarka wojenna napadła na okręt południowokoreański i zatopiła go. W 2007 r. Kim przetestował bombę nuklearną. W 2009 wystrzelono rakietę średniego zasięgu. To wszystko zaskoczyło tzw. opinię publiczną w Seulu. Użyteczni idioci i czerwoni agenci działają nie tylko na Zachodzie.

Marek Jan Chodakiewicz

 

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka